Sen Scypiona

Total votes: 4014

Cyceron

Fragment VI księgi dialogu "O Państwie"

Kiedy przybyłem do Afryki, przydzielony, jak wiecie, konsulowi Maniusowi Maniliuszowi w charakterze trybuna wojskowego do czwartego legionu, niczego bardziej nie pragnąłem jak spotkania z królem Masynissą, który miał wszelkie powody po temu, aby żywić serdeczną przyjaźń dla naszej rodziny. Gdy doń przybyłem, starzec uścisnął mnie, rozpłakał się, a po chwili spojrzawszy w niebo powiedział: „Dziękuję ci, o Słońce Najwyższe, i wam, wszyscy inni niebianie, za to, że zanim opuszczę ten świat, oglądam w moim królestwie i w tym oto domu Publiusza Korneliusza Scypiona, którego samo imię wraca mi młodość. Boć przecie nigdy nie wygasła we mnie pamięć o owym szlachetnym i niezwyciężonym mężu”. Potem ja zacząłem wypytywać go o jego królestwo, a on mnie o naszą rzeczpospolitą - i tak nam dzień ów cały upłynął na rozmowie.

Następnie zaś przyjęty zostałem z całym królewskim przepychem i do późnej nocy wiedliśmy rozmowę, w czasie której starzec o niczym innym nie mówił jak tylko o Afrykańczyku, mając w pamięci nie tylko czyny jego, ale nawet i słowa. Kiedy później udaliśmy się na spoczynek, ponieważ byłem zmęczony podróżą i czuwaniem do późnej nocy, ogarnął mnie sen głębszy niż zazwyczaj. Wtedy ukazał mi się Afrykańczyk (zapewne dlatego, że o nim mówiliśmy, bo zdarza się, że nasze myśli i rozmowy rodzą we śnie coś takiego jak to, co o Homerze opowiada Enniusz, który widocznie często na jawie myślał o nim i mówił) - w postaci znanej mi bardziej z wizerunku jego niż z natury. Kiedy go poznałem, lęk mnie ogarnął, ale on rzekł: „Oprzytomnij i wyzbądź się obawy, Scypionie, a to, co powiem, zachowaj w pamięci.

Czy widzisz to miasto, które zmuszone przeze mnie do uległości względem Rzymu, wznawia dawne wojny i nie może wytrwać w spokoju? (I z jakiegoś wyniosłego miejsca, usianego gwiazdami i jaśniejącego blaskiem, wskazywał Kartaginę). Jako prosty żołnierz nieomal przychodzisz dziś je zdobywać. Gdy dwa lata upłyną, jako konsul obrócisz je w gruzy i sam zyskasz dla siebie przydomek, który dziś nosisz jako po mnie odziedziczony. A po zniszczeniu Kartaginy odbędziesz tryumf, zostaniesz cenzorem i jako poseł zwiedzisz Egipt, Syrię, Azję i Grecję, po czym ponownie wybrany zaocznie na konsula, ukończysz wielką wojnę i zburzysz Numancję. Ale kiedy na wozie tryumfalnym wjedziesz na Kapitol, zastaniesz w Rzeczypospolitej niepokoje wzniecone przez mego wnuka.

Tutaj, Afrykańczyku, będziesz musiał okazać ojczyźnie w pełnym blasku zalety twego charakteru, zdolności, rozumu. Widzę jednak w tym okresie dwojaką niejako drogę losów twoich. Kiedy bowiem wiek twój przekroczy siedem razy osiem obrotów i powrotów słońca, i te dwie liczby - z których każda z innej przyczyny jest uważana za doskonałą - w naturalnym biegu, wypełnią przez los przeznaczone ci lata, uwaga całego społeczeństwa skupi się na tobie jednym i na twoim imieniu; na ciebie zwrócą się oczy senatu, wszystkich zacnych obywateli, sprzymierzeńców i Latynów, w tobie jednym będzie zbawienie ojczyzny i krótko mówiąc, zajdzie potrzeba, byś jako dyktator uporządkował sprawy państwa, jeśli unikniesz zbrodniczych rąk twych najbliższych”. Tu okrzyk wyrwał się z ust Leliusza, a inni westchnęli głęboko, ale Scypio rzekł z lekkim uśmiechem: - Pst, proszę, nie budźcie mnie ze snu i jeszcze przez chwilę posłuchajcie, co było dalej.

„Abyś jednak, Afrykańczyku, był tym bardziej skory do troski o sprawy Rzeczypospolitej, dowiedz się, że dla wszystkich, którzy ojczyźnie przynieśli ocalenie, którzy ją wspomogli czy rozszerzyli, jest w niebie przeznaczone określone miejsce, gdzie używać będą szczęścia na wieki. Bo dla owego najwyższego boga, który rządzi całym światem, nic z tego, co się dzieje tam, na ziemi, nie jest milsze od społeczności i zgromadzeń ludzkich powiązanych wspólnotą prawa, które nazywamy państwami. Ci, co nimi kierują i zapewniają im trwanie, stąd wychodzą i tutaj powracają”.

Wtedy - choć byłem wstrząśnięty nie tyle obawą śmierci, ile zasadzek ze strony moich bliskich - zapytałem jednak, czy on sam żyje, jak również ojciec mój, Paulus i inni, których my uważamy za zmarłych. „Owszem - odpowiedział - żyją ci, którzy wydobyli się z więzów ciała niby z więzienia, wasze zaś tak zwane życie - jest śmiercią. Czy nie widzisz zbliżającego się do ciebie ojca twego, Paulusa?” Kiedy ujrzałem go, zalałem się łzami, on zaś ściskając mnie i całując starał się mnie powstrzymać od płaczu.

A kiedy stłumiwszy łkanie mogłem już mówić, zapytałem: Proszę cię, najczcigodniejszy, najlepszy ojcze, skoro tu jest życie, jak słyszałem z ust Afrykańczyka, po cóż tedy przebywam na ziemi? Czemuż nie przyśpieszę przejścia mego tu, do was? „Tak nie jest - odrzekł. Do czasu kiedy ów bóg, którego świątynią jest wszystko, co wokół widzisz, uwolni cię z więzów ciała, nie możesz mieć tu dostępu. Ludzie bowiem przy urodzeniu otrzymali prawo, że strzec mają tej kuli, którą widzisz w pośrodku przestrzeni nieba, a która zwie się ziemią. Dana im jest dusza, wywodząca się z owych ogni wieczystych, które nazywacie gwiazdami i ciałami niebieskimi, a które jako okrągłe bryły, ożywione przez boskie istoty, przebiegają z niezmierną chyżością koliste swoje drogi. Dlatego też i ty, Publiuszu, i wszyscy zbożnie żyjący ludzie muszą zachować dusze w więzach ciała, a bez rozkazu tego, który ich wam użyczył, nie wolno wam odejść z tego życia, aby nie wydawało się, że uchylacie się od obowiązku wyznaczonego człowiekowi przez boga. Ale ty, Scypionie, jak ten oto twój dziadek, i jak ja, twój ojciec, przestrzegaj sprawiedliwości i obowiązku, co jest nader ważną rzeczą w stosunku do rodziców i krewnych, a jeszcze ważniejszą wobec ojczyzny. Takie życie jest drogą do nieba i do tego kręgu ludzi, którzy już przeżyli swój wiek i uwolnieni z oków ciała zamieszkują miejsce, które widzisz przed sobą (był to zaś świetlisty łuk, jaśniejący blaskiem wśród gwiazd), nazywane przez was za wzorem Greków drogą mleczną”. A kiedy stamtąd spoglądałem na cały świat, wszystko inne wydawało mi się przepiękne i jakieś cudowne. Były tam gwiazdy, których nigdy stąd nie widujemy, a tak ogromne były ich rozmiary, jakich nigdy nawet nie domyślaliśmy się, wśród nich zaś najmniejsza była gwiazda najdalsza od nieba, a najbliższa Ziemi, która błyszczała cudzym światłem.

Kule gwiezdne zaś były o wiele większe od Ziemi. A już sama Ziemia wydała mi się tak mała, że wstyd mi było za nasze państwo, jako że ledwie punkt jakiś na niej zajmowało. A gdy się jej lepiej starałem przyjrzeć, odezwał się Afrykańczyk: „Proszę cię, jakże długo myśl twoja będzie przykuta do ziemi? Czy nie spojrzysz nawet, do jakich przestworów niebieskich przybyłeś? Całość okolona jest dziewięciu sferami czy raczej kulami, z których jedna, najdalsza, jest niebem i ona obejmuje sobą wszystkie inne. Jest to sam bóg najwyższy, który zamyka w sobie i ogarnia wszystko. W tej sferze tkwią toczące się z nią razem wieczyste biegi gwiazd. Poniżej siedem sfer toczy się wstecz, obrotem przeciwnym niż niebo. Jedną kulę spomiędzy nich dzierży ta, którą nazywają na ziemi Saturnem. Następną jest przychylna i korzystna dla rodzaju ludzkiego jasna gwiazda, zwana Jowiszem; po niej idzie czerwona i groźna dla Ziemi, którą nazywacie Marsem. Poniżej, środkowe prawie miejsce zajmuje Słońce, wódz najwyższy i kierownik innych świateł niebieskich, rozum kierujący światem, tak ogromne, że wszystko blaskiem swym rozświetla i wy-pełnia. Jak przyboczni towarzysze idą za nim kręgi Wenery i Merkurego, a na samym dole obroty swe wykonuje Księżyc wysrebrzony promieniami Słońca. Niżej są już jedynie rzeczy śmiertelne i przemijające, z wyjątkiem tylko dusz, które w darze od bogów otrzymał rodzaj ludzki, powyżej zaś Księżyca wszystko jest wieczne. Owa zaś środkowa, dziewiąta kula to Ziemia, która tkwi nieruchomo, znajduje się najniżej i ku niej własnym pędem kierują się wszystkie ciężary.

Spoglądałem na to wszystko w osłupieniu, a kiedy się otrząsnąłem, spytałem: Co to jest? Co to za silny, a tak miły dźwięk rozbrzmiewa mi w uszach? „Jest to - odpowiedział - współdźwięk tonów zróżnicowanych wskutek nierównych odległości, a jednak rozłożonych właściwie i celowo. Powstaje on jako następstwo pędu i ruchu samych owych kręgów i łącząc harmonijnie niskie tony z wysokimi daje nieustanne, bogate ich współbrzmienie. Boć ruchy tak olbrzymie nie mogą dokonywać się w milczeniu, a natura rzeczy sprawia, że najdalsze od siebie kręgi z jednej strony rozbrzmiewają wysokimi, a z drugiej niskimi tonami. Dlatego też ów najwyższy krąg gwiezdny nieba, którego obrót jest szybszy, poruszając się wydaje dźwięk wysoki i ostry, najniższy zaś ton - leżący na samym dole krąg Księżyca. Ziemia bowiem, dziewiąta z kolei, tkwi nieruchomo zawsze na jednym miejscu, zajmując środek wszechświata. Tamte natomiast osiem kręgów, z których dwa dźwięczą jednym tonem, wydają siedem zróżnicowanych interwałami tonów, a właśnie siódemka jest podstawową liczbą wszechrzeczy. Ludzie uczeni naśladowali to w muzyce i w pieśniach, otwierając sobie w ten sposób powrót do tej krainy, podobnie jak inni, którzy dzięki wyjątkowym zdolnościom w swym ludzkim życiu oddawali się rozważaniu spraw boskich.

Ale przepełnione tym dźwiękiem uszy ludzkie straciły wrażliwość i słuch jest najtępszym z waszych zmysłów; podobnie jak w miejscach, gdzie Nil z wysokich gór spada w dół tworząc katarakty, lud, mieszkający w okolicy, z powodu wielkiego huku pozbawiony jest słuchu. Podobnie też i tutaj tak silne jest natężenie dźwięku wytwarzanego przez szybki obrót całego świata, że uszy ludzkie nie mogą go schwycić, tak samo jak nie chcecie patrzeć w Słońce, którego promienie porażają wasz wzrok i zmysł widzenia”. Podziwiając to wszystko jednakże raz po raz zwracałem oczy na Ziemię.

Wówczas rzekł Afrykańczyk: „Widzę, że wciąż jeszcze przyglądasz się siedzibie i miejscu zamieszkania ludzi. Jeśli ci się ona przedstawia mała, tak jak jest w istocie, spoglądaj zawsze tu w niebo, a gardź sprawami ludzkimi. Jakiż bowiem rozgłos w opinii ludzkiej możesz zdobyć, jakąż sławę godną tego, by się o nią ubiegać? Widzisz przecież, że na Ziemi ludzie mieszkają na rozsianych z rzadka, ciasnych skrawkach przestrzeni, a między tymi jakby plamami zamieszkanymi rozrzucone są rozległe pustkowia, skutkiem czego ludzie zamieszkujący ziemię są nie tylko rozproszeni tak, że nic się nie może przedostać od jednych do drugich, ale niektórzy z nich stoją nawet ukośnie w stosunku do was, inni naprzeciw, a jeszcze inni zgoła w odwrotnym niż wy kierunku. U nich zatem oczywiście trudno spodziewać się sławy. Widzisz natomiast, że taż sama Ziemia otoczona i ujęta jest jak gdyby pasami, z których dwa, najodleglejsze od siebie i wsparte z obu stron na biegunach nieba, są - jak dostrzegasz chyba - oszronione, środkowy natomiast i największy płonie od żaru słonecznego. Dwa z nich są zamieszkane, jeden jest południowy, a ci, co go zamieszkują, chodzą w stosunku do was do góry nogami; ten nie ma nic wspólnego z wami. Drugi jest zwrócony na północ i tam wy mieszkacie, ale spójrz, jak niewielki jego skrawek na was przypada. Przecież cały ląd, który zamieszkujecie, zwężony u góry, a z boków szerszy nieco, jest jakby jakąś wyspą oblaną morzem, które na ziemi zwiecie Atlantyckim, Wielkim czy Oceanem, choć mimo takiego imienia jest - jak widzisz - bardzo niepokaźne.

A nawet w obrębie ziem znanych i zamieszkanych czyż twoje lub kogokolwiek innego z nas imię może przekroczyć Kaukaz, który tu widzisz, lub tam dalej przepłynąć na drugi brzeg Gangesu? Któż usłyszy twe imię w pozostałych krajach wschodu lub zachodu, w dalekich zakątkach północy czy południa? A jeśli te ziemie odetniemy, to widzisz chyba, na jak małych przestrzeniach może się rozszerzać wasza sława? A i ci nawet, którzy dziś o nas mówią, jak długo będą się nami zajmowali?

Gdyby zaś nawet następne pokolenia chciały przekazać potomkom swoim zasłyszaną od przodków sławę kogokolwiek z nas, to jednak wskutek potopów i pożarów, które muszą zdarzać się w pewnych okresach czasu, nie możemy liczyć na osiągnięcie nie tylko wiecznej, ale nawet i długotrwałej sławy. Cóż ci zresztą zależy na tym, aby ci, co się kiedyś w przyszłości narodzą, mówili o tobie, skoro nie mówił o tobie nikt z dawniej urodzonych, którzy nie byli wcale mniej liczni, a na pewno za to lepsi?

Zwłaszcza, że nikt z nas nie może oczekiwać, by pamięć o nim przetrwała dłużej niż rok u tych nawet, którzy mieli sposobność poznać nasze imię. Ludzie bowiem powszechnie mierzą rok obiegiem Słońca, a więc jednego ciała niebieskiego, podczas gdy prawdziwym rokiem nazwać można dopiero taki obrót roczny, kiedy wszystkie gwiazdy powrócą na miejsce, skąd kiedyś wyszły, i po długim okresie czasu odtworzą znowu ten sam obraz całego nieba, a zaledwie śmiem powiedzieć, ile okres taki obejmuje pokoleń ludzkich. Bo tak jak niegdyś ludziom zdawało się, że Słońce zaćmiło się i zagasło w chwili, gdy dusza Romulusa zawędrowała na te oto miejsca, tak dopiero wówczas, gdy powtórnie Słońce zniknie w tym samym punkcie i w tym samym czasie, wówczas gdy wszystkie gwiazdy i znaki Zodiaku wrócą na początkowe swoje miejsca, możesz mówić o dopełnieniu się roku, ale wiedz, że nie upłynęła jeszcze nawet jego część dwudziesta.

Toteż gdybyś stracił nadzieję powrotu do tej krainy, w której wszystko czeka na ludzi wielkich i wybitnych, jakież znaczenie miałaby dla ciebie owa sława ludzka, zdolna przetrwać zaledwie małą część jednego roku? Jeśli więc chcesz patrzeć w górę i mieć przed oczyma tę siedzibę, ten dom wiecznotrwały, nie powierzaj imienia twego głosom pospólstwa ani nie pokładaj twoich nadziei w ziemskich nagrodach. Trzeba, aby cię tylko cnota wabiła własnymi ponęty do prawdziwej sławy, a ludzie niech sami troszczą się o to, co mają mówić o tobie, bo jednak będą mówili na pewno. Ale rozgłos ten w szczupłych - jak sam widzisz - zamyka się granicach przestrzennych i nigdy dla nikogo nie był wiecznotrwały, bo ginie ze śmiercią ludzi, tonie bez śladu w niepamięci potomnych”.

Kiedy skończył, tak się odezwałem: Skoro, Afrykańczyku, dla tych, którzy dobrze zasłużyli się ojczyźnie, otwarte są niejako progi nieba, to ja, choć wstępując od dziecka w ślady ojca i twoje nie przyniosłem wam wstydu, teraz jednak, skoro mi taką pokazano nagrodę, wiele pilniej jeszcze mnożyć będę moje wysiłki. – A on na to: „Staraj się o to i pamiętaj, że nie ty jesteś śmiertelny, a tylko twoje ciało. Bo ty wcale nie jesteś tym, co postać twoja wyraża; to raczej myśl każdego człowieka jest nim właśnie, a nie jego postać, którą można wskazać palcem. Wiedz, że jesteś bogiem, jeśli takowy w ogóle istnieje, jako ten, kto żyje, czuje, pamięta, przewiduje, kto rządzi i kieruje ciałem, kto je w ruch wprawia i nim włada, tak jak ów najwyższy bóg włada światem, jak ów bóg wiekuisty w ruch wprawia świat w pewnej części śmiertelny, tak duch wieczny porusza to kruche ciało. Bo to, co zawsze jest w ruchu, jest wieczne. To zaś, co czemuś innemu ruch nadaje, a własny ruch czerpie skądinąd, musi zakończyć swe istnienie, gdy ruch się skończy. Tylko to, co samo się porusza, nie mogąc przestać być sobą, nigdy też nie ustaje w ruchu, a nawet dla wszystkich innych rzeczy będących w ruchu ono jest jego źródłem i początkiem. A początek nie ma rodowodu, bo z niego rodzi się wszystko, sam zaś z niczego nie może wywieść swego istnienia, bo i nie byłoby początkiem to, co wywodziłoby się z czegoś innego, a skoro nigdy się nie rodzi, nie ginie też nigdy. Początek, który przestał istnieć, nie może odrodzić się z czegoś innego ani z siebie czegoś innego stworzyć, gdyż wszystko musi istnienie swe czerpać z początku. Przeto początek ruchu musi wywodzić się z tego, co porusza się samo, to zaś ani rodzić się, ani umierać nie może; albowiem trzeba by przyjąć, że całe niebo upadnie i cała przyroda stanie bez ruchu i że nie będzie mogła zaczerpnąć znikąd siły, która by jej ruch zapoczątkowała.

Skoro zatem jasne jest, że to, co samo się porusza, jest wieczne, któż zaprzeczy, że taka jest właśnie natura duszom udzielona? Bo martwe jest wszystko to, co z obcego popędu swój ruch bierze, a żywa istota czerpie go z własnego swego wnętrza, i to jest właściwa natura i istota duszy. A jeżeli ona jedna ze wszystkiego sama się porusza, na pewno nie rodzi się nigdy i jest wieczna. Kształć ją we wszystkim, co jest najlepszego! Najlepsza zaś jest troska o dobro ojczyzny. Ożywiony nią i zahartowany duch szybciej dociera do tej krainy, do swego domu, a tym rychlej tam podąży, jeśli już będąc w ciele uwięziony, wzniesie się ponad nie i patrząc w zachwyceniu na to, co jest poza nim, oderwie się jak najbardziej od ciała. Dusze bowiem tych, którzy oddani rozkoszom ciała dobrowolnie sługami ich się stali i pod wpływem żądz ulegających rozkoszom pogwałcili prawa boskie i ludzkie, kiedy wyjdą z ciał, błąkają się wokół ziemi jedynie i nie wracają tutaj, aż po wielu wiekach takiej tułaczki”.

On zniknął - a ja obudziłem się ze snu.