Poganami są wszyscy, którzy potakują życiu, dla których Bóg jest wyrazem na wielkie Tak, potwierdzające wszystkie rzeczy. [Nietzsche]
Heroida pomorska
Karty podstawowe
Georgigenes
Heroida pomorska
Tomasz Połoński (Georgigenes)
I
RUSŁAW DO TOMIŁY
Ja, syn Mojmira, Tobie wysyłam to pismo,
Tomiło ma najmilsza, córko kapłana
Spitogniewa, gromady pogańskiej przywódcy,
Miłosną wzniecasz bowiem zamieć w mym sercu!
Spolegliwy mój sługa podjął się dostarczyć
Te wyrazy tęsknoty, które nakreślę
Od niespokojnych myśli zgęstniałym inkaustem,
Piórem ostrzonym, dłonią ujętym drżącą...
Teraz oblicze Twoje widzę okiem duszy
I choć już dawno dzwony na mszę wybiły,
Ja błądzę wciąż, posępny, po ostrowie mglistym,
Aby chłodny wiatr nocy rozwiał me smutki.
Po trzykroć dzwony słyszę w ciągu dnia całego,
Lecz dzień swój w samotności spędzam nad brzegiem
I ciągle moje myśli ku Tobie kieruję -
Ciałem tu jestem, duszą na krańcu drugim...
Łzawe brody w mych oczach wirują bez przerwy,
A śmiech się nie dobywa z ust zaciśniętych -
Tylko alabastrowa dłoń Twa płacz ukoi,
Cynamonowe wargi do śmiechu natchną...
Nie mógłbym zatem klęknąć przed ołtarzem Bożym,
Nie mógłbym do świętego modlić się krzyża,
Skoro w mym sercu obraz Twój dostrzegam tylko,
Wciąż Twe lica się jawią w słońcu wiosennym...
Na ostrowie mój ojciec zbudował już kościół
Oraz dla pobratymców chaty solidne,
By ogień wiary świętej nieść w pomorską ziemię.
Łączy nas jeno z brzegiem cudowny pomost,
Który jeziora krańce z wyspą naszą styka.
Niezwykłym go wzniesiono ze skór przemysłem,
Na dno bowiem opada – za sznur trzeba szarpnąć,
By się nad wodą groźną powtórnie uniósł.
Zdążył wyprawę podjąć ojciec Twój, Spitogniew,
Nie po myśli mu bowiem krzyżowy najazd.
Lecz ni wpław, ni na łodziach o wiosłach rozlicznych
Nie zdołali wojowie wtargnąć na wyspę.
Niepokój mnie ogarnia, drżę cały ze strachu,
Przeczuwam bowiem groźne jakieś zdarzenia...
To jest powodem listu, który Tobie piszę-
Poznaj uczucie moje, duszy mej tajnie!
Czy mógłby człowiek w szczęścia rzece się nie skąpać,
Czy odrzuciłby radość i śmiech beztroski,
Nawet gdyby znał przyszłość naznaczoną łzami?
Tak ja właśnie dziś płaczę za dniem wczorajszym...
Lecz wspomnę tych chwil rozkosz, którem z Tobą spędził,
Wspomnę od dnia owego, gdy Cię spotkałem
Po raz pierwszy, z druhami ruszywszy na łowy-
Jasno świeciło słońce, był to dzień piękny...
Prosząc o zwierza sytość, zmówiłem pacierze
Do wszechmocnego Boga, co włada niebem
I Stwórcą jest jedynym świata oraz ludzi,
W Trójcy Świętej największy, rodzic Chrystusa.
Pamiętam, że sam szedłem, opuściłem druhów,
Tropiąc ślady jelenia. I cóż mnie wiodło
Na skraj lasu, do zdobnej w bławatek polanki,
Gdzie miast zwierzyny piękną zastałem dziewkę?
Ujrzałem Cię wśród łąki, gdyś zbierała kwiaty-
Liść maku skroń Twą zdobił, jak pocałunki
Promienie słońca Twoje oblicze pieściły;
Tak nadobne, że lilie pokłony biją,
Jęczmień złoty szarzeje, gdy wietrzyk Twe włosy
Rozwiewa, po szuwarach kryje się łabędź,
Gdy podnosisz swą głowę, od oczu Twych jasność
Bije, mocniej iskrząca niż perski szafir.
Taką ujrzałem Ciebie i taką pamiętam,
Każdym moim oddechem - z serca westchnieniem -
Wyrywam się do Ciebie, by nasycić usta,
Co ust Twych wiecznie łakną, by dotknąć dłoni...
Czy wspomnisz, choć przelotnie, tamtą piękną chwilę?
Czy widzisz mnie wyraźnie, jakbym był żywy?
Jeśli zaś o mnie myślisz tak jak ja o Tobie,
Rozbudzi wielką radość mój list w Twym sercu!
Cóż Ci kazało kwiaty u stóp swych rozsypać
W niewinnym drżeniu palców, a mnie gładzony
Łuk mój na bok odłożyć co prędzej, najmilsza?
Stręczycielka dusz ludzkich, moc nieprzeparta!
Jeleń czmychnął gdzieś w lasy, Ty ze mną zostałaś
I trwaliśmy bez słowa, patrząc na siebie...
Ujrzałem: strach w Twym sercu z miłością się zmaga,
Na lica krasne wstąpił ogień rumieńców...
Ledwie (szczęściem pijany!) w pamięci przywołam
Słowa i pocałunków wieńce - w pieszczotach
Objęć tak żywo biły oba nasze serca!
Czy też, Tomiło, chwilą ową się poisz?
Ilekroć larum dzwonów biło na nieszpory,
Wytrwać na mszy nie mogłem, jakbym modlitwę
Nie ku Zbawicielowi, lecz ku Tobie zmawiał.
Wiem, jak dalece owym wyznaniem bluźnię,
I sercu swemu zgubne wyrzucam uczucie,
Lecz przemóc go nie mogę - cierpię kochając.
Ojciec mi z Tobą ślubów nie pozwoli zawrzeć,
Tyś jest bowiem poganka, ja chrześcijanin...
Niemniej za miłość Bogu dziękując płomiennie,
Pytałem rozpiętego na krzyżu Chrysta,
Cóż takiego Najwyższy przeznacza mym losom?
Niech mnie natchnie Maryja, Święta Dziewica...
Dni, rzeką łez płynące wśród przewlekłych godzin,
Dręczyły moją duszę, szarpały ciało,
Lecz wieczoru nadejście niosło mi nadzieję:
Ujrzę kochanki lica w miesiąca blasku...
Nie lękam się wodników i groźnych boginek,
Miłość do Ciebie z serca przegania trwogę -
Gdym bowiem wody mroczne jeziora przemierzał
Niczym samotny okręt wśród morskich wirów,
Różanych ust wspomnienie było mi latarnią,
Co ku polance kwietnej rychło mnie wiodła.
Męcząc ramiona, ciemne odgarniałem tonie,
Lecz wiedziałem, że wkrótce Ciebie obejmę!
Dzisiejszego wieczoru spętane mam członki,
Strach je mocniej krępuje, w wodę nie puszcza...
Zda się, że mój niepokój współbraciom nieobcy -
Milcząc zacięcie, w lasy na drugim brzegu
Posyłają wciąż grozą nabrzmiałe spojrzenia.
Mojmir, ojciec mój, został po mszy wieczornej
W kaplicy, aby modłę leżąc krzyżem zmówić
O pieczę nad ostrowem do Jezu Chrysta...
Gdy przyszła noc czerwcowa - z nią kupalne igry
Na łąkach, pieśń do słońca, tańce przy ogniach -
Ojciec mnie zamknął w izbie, abym bezbożności
Haniebnej nie oglądał, ale nie mogłem
Wytrwać bez Ciebie, miła, więc przez okiennicę
Rozwartą opuściłem komnatę rychło
I płynąłem przez wodę ku Tobie ponownie!
Blaski niosły się wszędzie, jakby dzień nastał,
Tak wiele zapłonęło u jeziora ognisk-
Dotarłem na brzeg, pomnę... W tan mnie porwano,
Bylicą przepasane dziewczęta i chłopcy
O skroniach umajonych nadobnym kwieciem...
Tłum w gorejące ognie wiedzie mnie przez lasy,
Już korowód drży w pląsach, na cześć Swaroga
Pieśń wędruje donośna pod nieba sklepienie,
Nie zdołam się już wyrwać z obłędnych tańców...
Rozśpiewał się piszczałek chór w ekstazie dzikiej,
Bębny jak oszalałe w mych skroniach biją,
A ponad lasem płynie głos rogów potężny,
Sława niech będzie bogom... Jarowit... Dadźbóg...
Piękni wokół młodzieńcy i nagie dziewczęta,
Wyginają się w szale ich ciała smukłe,
Padł mąż w ramionach dziewki na murawę miękką,
Inną wspartą o drzewo wziął jej kochanek...
Zrywam prędko swą szatę, ciskam precz od siebie,
W tę noc jedną jedyną niechaj się stanie...!
Na skronie wieniec dajcie tu z kwiatów przepięknych
I prowadźcie przez ognie...! Dzisiaj mi wolno...
I nagle wśród płomieni kupalnych Cię ujrzę,
Twą pierś jędrną z bylicy przepaska pieści,
W tańcu z Tobą się splata i Twe łono głaszcze,
Pędzi Cię chuć miłosna już w me objęcia...!
Łączę z moim Twój oddech i z językiem język,
Mocno Cię obejmuję jak skarb bezcenny,
Przygniatam obnażonym Twym ciałem murawę,
Pot mi spływa na czoło, napięte członki
Smaga nieposkromiony żar nieznanych dreszczy,
Który w mych ustach wznieca rozkoszy pienia
I prowadzi nas razem ku słodkim zmaganiom!
Twe roztańczone piersi o mlecznej bieli
Zachęcają do pieszczot wciąż niesyte dłonie,
Namiętności wezbrany zdrój szarpie trzewia,
Mrok przesłania mi oczy, w gardle czuję suchość,
Zemdlony padam wreszcie na trawę obok...
Cóż skłaniało Twe serce, o pani mych myśli,
Aby wśród pocałunków śledzić sekrety,
Ciągle mnie rozpytywać o groblę zwodzoną
I sznur, którym ją łatwo wznieść ponad wodę...?
Tej ostatniej, Tomiło, wspólnej naszej nocy,
Gdyśmy na miękkiej trawie, w srebrnym gwiazd blasku
Spoczywali, z mych objęć nagle się wyrwałaś,
Omiatając spojrzeniem mrok puszczy leśnej,
Jakobyś tam groźnego wyglądała ducha...
Ciche słowa (miłosnej brakło w nich nuty!)
W dziwną się jakąś splotły w ustach Twoich mowę,
Co swym jadem uczucie nasze zatruła –
Do mnie ją skierowałaś, miła, drżącym głosem,
Rzecz to była ostatnia, jaką mi rzekłaś...
Niepokój mnie przepełnia, wzmaga się w mym sercu
I okrutnie zadręcza trwoga o Ciebie,
Tomiło, o najmilsza radości zachodów,
W myślach swych wciąż ze zgrozą ważę Twe słowa...
Czeka już mój pachołek, spuszcza w wodę czółno,
Kończę już zatem pisać, bo czas przynagla -
Żywię tylko nadzieję, że dotrą me listy
Do Twych oczu, ostatnią łzę wyciskając...
II
TOMIŁA DO RUSŁAWA
Rusławie, mój jedyny, córka Spitogniewa
Spieszy dać Ci odpowiedź, póki pachołek
Oczekuje przy czółnie na brzegu jeziora,
I nie marnuję chwili, by prędko zdążył
Sługa wierny me listy wprost do Ciebie zanieść.
Zaiste, myśl głęboką odgadłeś trafnie,
Oto mi żywy dowód swej miłości dajesz
I wspomnieniami wzruszasz serce w mej piersi!
Miły! Gdy w noc Kupały wzięłam Cię w ramiona,
A Ty przy moim boku spocząłeś blisko,
Jakże byśmy nie mieli odczuć tej goryczy,
Która, mimo bliskości, mocno nas dzieli,
A straszniejsza dalece niż wody jeziora!
Zdziwiony pewno będziesz, choć wiesz, co mówię...
Ojcem moim jest kapłan starożytnych bożyszcz,
Którym pokłon dawali ojcowie nasi
Pośród ustroni leśnych, gdzie święte są gaje.
I przodków świątobliwym zwyczajem czcimy
Władykę Świętowita, który mocnym gromem
Rozbrzmiewa z wysokości nieba przestworów,
Na równi z nim Trzygłowa, podziemnego kniazia,
Jarowita, co wiosnę niesie z Wyraju,
I błyszczącego jasno pośród chmur Swaroga,
Który, mocarz, ognistej tarczy jest stróżem.
Wy zaś się posłańcami Chrystusa mienicie,
Jego zwiecie Mesjaszem, bogiem jedynym,
Głosząc, że Nazareńczyk niesie światu pokój,
Każe w swym sercu ludzi wszystkich miłować...
Wy sami, chrześcijanie, wdzieracie się mieczem
I krwią chrzcicie narody, niosąc im Chrysta -
Krzyżem, który posągi zastępuje bogów,
Rzucacie naszej ziemi cień nienawiści!
Cóż to szkodzi Jehowie, gdy tak wszystkich kocha,
Że poświęcimy jagnię Swarożycowi,
Krwią ofiary strumienie karmiąc, skoro ziemię
Popiołem nasycimy, matkę czcigodną?
Czy mamy odtąd wszyscy klęczeć przed Chrystusem
I dziesięcinę składać chciwym kapłanom?
Pozwolić, aby duszę smagały batogi
Kościelne bez litości, żyć nam nie dając?
Od dawna już krążyły między nami wieści,
Że bóg, co go Polanie wzięli od Niemców,
Przybywa również tutaj, na pomorską ziemię,
Swobody nas pozbawić, w kajdany ująć!
Wędrowały pogłoski od miru do miru
O mężu, co przekroczył Noteci brody -
Mówiono, że miał głowę na czubku zgoloną,
A na szyi swej nosił krzyż pozłacany.
Dziwnym pono sposobem mówił o pokoju
I miłości bliźniego - kryjąc oblicze
Pod zakonnym kapturem, mając tuż za sobą
Oddział rycerzy w zbrojach, z żelazem w rękach...
Dotarłszy do opola naszego, ów człowiek
Ze zdobnym krucyfiksem lśniącym na piersi
Orzekł, że oto przybył na ziemię Pomorzan
Bóg wszystkich mężczyzn, kobiet i dzieci wszystkich,
By nas od mąk ocalić piekielnych i zbawić.
Zaś ku chwale Jehowy i Mesyjasza
Zbudują chrześcijany krzyża dom na wyspie,
Gdzie poganie chrzest przyjmą, wierność ślubując...
Lecz wówczas mąż o sercu wypełnionym dumą
I duszy chrobrej, który nosił na piersi
Słońca znak (a miał sławę wielką wśród Pomorzan,
Gdyż ciągał do Jomsborga na morską chąsę),
Przeciw nowemu bogu przemówił i bogi
Naszych ojców zawezwał a w głos wychwalił -
Szeptem mówiono później, że woj ze swarzycą
Zginął w borze od miecza krzyżowej roty...
Po dwustu dniach dom krzyża nad ostrowem wyrósł -
Tak wielki, że Normanów smocze dwie nawy
Zdolen byłby pomieścić pod swym mocnym sklepem,
A dzwonów jego pogłos każdy mir słyszał...
Lud, zszedłszy się gromadą nad jeziora brzegi,
Szeptem pomiędzy sobą począł rozprawiać:
„Raduje się bóg cudzy, widząc swą świątynię,
Za pokojem nas pewno teraz ostawi.”.
Lecz z dala, poza tłumem, w cieniu rozłożystych
Koron drzew stanął pewien starzec i patrzył,
Uniósłszy dłoń do czoła, aby widzieć lepiej...
W mdłym listopadowego poranka blasku
Stare oczy kapłana niemalże ujrzały
Duchy ojców i dziadów z Nawii wschodzące,
A w starych jego uszach rozbrzmiał okrzyk gromki,
Wzniesiony ku Trzygłowa chwale przez przodków.
Gdy starzec swymi usty pozdrowienie szeptał,
Nawie tych, co niedawno tak stąd odeszli,
Krążyły wśród plemienia z wróżebną przestrogą:
„To dopiero początek... ledwie początek...”.
Ty przy swym ojcu kroczysz, niosąc krzyż w Pomorze,
Ja zaś przy ojcu słucham, co duchy mówią...
O najmilszy, błagałam ofiarami bogów,
Abyś mógł na me skronie założyć wieniec,
I pomna jestem ślubów złożonych przez ojca
Pod świętym trzygłowego kniazia posągiem,
Że niezłomną nas zwiąże swadźbą, jeśli tylko
Odnajdę ku ostrowu drogę przez groblę...
O nadobny Rusławie, łzy się do mych oczu
Cisną, bolesna struga goryczy płynie -
I cóż nam przeznaczyła Dola bezlitosna?
Ginie już nasze szczęście, przez los zatrute,
Są okrutne Rodzanic nad nami wyroki!
Wiem, że już Cię nie ujrzę, moja miłości...
Nazbyt piękne by było mych życzeń spełnienie,
Choć Mokosz i Trzygłowa wzywał Spitogniew...
Nie zawsze jest myśl ludzka z myślą bogów zgodna,
Lecz w sercu się pogodzić trzeba ze wszystkim,
Choćby je ból przeszywał mocny jak cios włóczni.
Bywaj więc, mój Rusławie, zawsze będę Twoja,
Pamiętaj miłość naszą, cokolwiek przyjdzie –
Tyś panem mego serca po dzień, gdy odejdę,
By przy nowiu księżyca z wiłami tańczyć...
NOTA
LEGENDA O RUSŁAWIE I TOMILE
W czasach, gdy Wojciech ze Sławnikowiców, biskup praski, usiłował narzucić chrześcijaństwo Prusom, żyła moc pogan na Pomorzu. Na czele wyprawy chrystianizacyjnej, która szła na Pomorze, stanął Mojmir. Mojmir wzniósł kościół na ostrowie, zewsząd wodą otoczonym, i tam też siedzibę sobie i swym towarzyszom urządził. Co dzień biły tam dzwony po trzykroć i po trzykroć odprawiano mszę. Nie podobał się ów najazd kapłanowi Trzygłowa, którego imię było Spitogniew. Zwołał tedy Spitogniew liczną wojów gromadę, by przegnać najeźdźców, a wyspę spustoszyć. Chrześcijanie jednak dowiedzieli się o zbliżającej się napaści i wiodący na wyspę most drewniany spalili. Aby jednak nie postradać ze światem kontaktu, upletli ze skór nowy most, z wielką zbudowany pomysłowością, który został tak położony na wodzie, że można go było w każdej chwili opuścić na dno jeziora, ciągnąc za pewien sznur. Najpierw Spitogniew nakazał wojom, by wpław jezioro przebyli; ci jednak nie zdołali i potopili się. Nie powiodła się również wyprawa przy pomocy łodzi sporządzona.
Miał Spitogniew córkę piękną, której imię było Tomiła – dziewkę tę syn Mojmira, Rusław, sercem całym kochał. Obiecał więc Tomile ojciec, że na jej ślub z Rusławem się zgodzi, jeśli tylko wyciągnie z oblubieńca sekret, jak ów most cudowny na powierzchnię wody wydobyć. Rusław zaś co noc przeprawiał się przez jezioro, aby się z ukochaną spotkać; z początku nie chciał młodzieniec przed Tomiłą sekretu odkryć, lecz podczas Kupały zdradził go wreszcie, złączywszy się z ukochaną w miłosnym uścisku. Jednak Rusław i Tomiła ostatni raz się widzieli! Tak chciała Dola i losu wieszczyce; usłyszawszy od córki informacje o moście, zebrał Spitogniew nocą ludzi i na ostrowie się zjawił, paląc i pustosząc, a w ogólnym zamęcie syn Mojmira padł, włócznią przebity. Nic nie ocalało z grodu najeźdźców, a po domostwach spalonych dym tylko się ostał, a po dzwonach cisza wiekuista...