Rzym i jego religia. Rozdział VI

Total votes: 3720

T. Zieliński

Rozdział I | Rozdział II | Rozdział III | Rozdział IV | Rozdział V | Rozdział VI | Rozdział VII | Rozdział VIII | Rozdział IX | Rozdział X | Rozdział XI | Rozdział XII |

Ta faza religji rzymskiej, której wykładnią była trójca: Jowisz—Mars—Kwiryn—pozostawiła na wszystek czas trwania pogaństwa pamięć o sobie w naczelnem kapłaństwie: do chwili uznania chrześcjaństwa za religję państwową, arcykapłanami Rzymu byli flaminowie Jowisza, Marsa i Kwiryna. Żywą atoli była trójca owa jedynie w najwcześniejszym okresie historji rzymskiej, który w legendzie dziejowej odpowiada rządom czterech królów pierwszych. Za Tarkwinjuszów owa trójca prastara ustąpiła pola innej—trójcy kapitolijskiej, składającej się z Jowisza „wszechdobrego,, i „wszechwielkiego" (Jupiter Optimus Maximus), Junony i Minerwy. Pokuszę się o wyjaśnienie przyczyny i znaczenia tej przemiany, uprzedzając wszakże czytelnika co do nieuniknionej hypotetyczności proponowanej na wstępie tego rozdziału konstrukcji. Rozwój religji rzymskiej przyrównać można do rzeki z podziemnym częściowo nurtem: pozbawieni możności śledzenia nurtu, z musu kreślimy go na mapie w kształcie linji prostej, jakkolwiek w rzeczywistości obfituje on, być może, w zygzaki i zakręty.

Gmina rzymska, powstała na mocy. umowy między grodami Marsa i Kwiryna i zostająca pod opieką stróża tej umowy, Jowisza, lgnęła, rzecz prosta, do tego plemienia, do którego należeli rdzenni jej obywatele, do plemienia łacińskiego; jej miejsce znajdowało się w związku miast tego plemienia, któremu przewodniczyło najokazalsze z nich—półmityczna Alba (imię jej żyje dotąd w imieniu malowniczych gór Albańskich oraz miasteczka Albano nad cudnem jeziorem Albańskiem). Bogiem-opiekunem tego związku był, oczywiście, znów Jowisz—Jowisz Wszechłaciński. Na najwyższej z pośród okalających Albę gór, gdzie pobliże groźnego miotacza gromów dawało się odczuwać najbezpośredniej, obchodzono corocznie „święto wszechłacińskie" ku jego czci. Rzym był zrazu skromnym członkiem związku i uczestnikiem święta. Ale za trzeciego już króla—tak opiewa podanie — rozegrała się stanowcza między nim a Albą wojna, której następstwem było zlanie się gminy albańskiej z Rzymem i przejście hegemonji ku temu ostatniemu. Należy pamiętać teraz, że w sakralnej sprawie grodów łacińskich grała rolę główną bogini, czczona pod imieniem bądź Junony, bądź Djany (etymologicznie imiona te są tożsame i znaczą „niebianka"); w zamieszkach, jakie po zwycięstwie rzymskiem nastąpiły, przypomniano sobie o niej z naturalną konsekwencją. Opuszczeni przez Jowisza Lacinowie jęli ucieczki szukać u swej rodzimej bogini, której gaj— nemus Dianae—dał imię drugiemu, jeszcze bardziej malowniczemu jezioru gór Albańskich (lacus Nemorensis, Lago di Nemi). Rzym uświadomił sobie konieczność dania w murach swych przytułku tej bogini, wcielającej w sobie symbol jedności łacińskiej. Nie wiemy, ile zrobiono w tym celu „ewokacyj", ale, zda się, pozostały one bezskuteczne; bogini dobrze się czuła na wybrzeżu swego prześlicznego jeziora: nie okazywała najmniejszej chęci przeniesienia się do Rzymu. Wtenczas ucieczono się do podstępu... Opowieść o tym podstępie tak jest naiwna i dla grubej zamierzchłości znamienna, że najwłaściwiej będzie oddać ją słowami wiernego opowiadacza baśni rzymskiej—Tytusa Liwjusza.

„Częstą namową skłonił król Serwjusz Tulljusz przedstawicieli grodów łacińskich, aby wespół z narodem rzymskim zbudowali Djanie w Rzymie świątynię — było to równoznaczne z uznaniem, że naczelnictwo, o które tyle toczono wojen,należy odtąd do Rzymu. Wprawdzie Łacinowie, po tylu niepowodzeniach, przestali nawet marzyć o niem; jednemu wszakże z obywateli sabińskich nastręczyła się wtenczas sposobność prywatnym pohopem przywrócić władzę swojej gminie. W kraju Sabinów, powiadają, urodziła się pewnemu gospodarzowi zdumiewająca co do wzrostu i wielkości krowa. Przyjście jej na świat uznano za przepowiednię, jaką też w samej rzeczy była, i wieszczkowie wróżyli, że której gminy obywatel złoży ją w ofierze Djanie, tej gminie przypadnie w udziale władza. Pierwszego zaraz sposobnego dla ofiary dnia przyprowadza Sabińczyk krowę do Rzymu, ku świątyni Djany, i stawi ją przed ołtarzem. Wtenczas rzymski kapłan świątyni, pomny przepowiedni, rzecze do niego: „Co czynisz, gościu? Chcesz bezbożnie ofiarę złożyć Djanie? Umyj pierwej ręce w żywej wodzie: opodal, w dolinie, płynie Tyber." Zatrwożony gość, pragnąc, gwoli wykonania wróżby, aby wszystko spełnione było należycie wedle przepisu, natychmiast udał się ku rzece: tymczasem Rzymianin krowę zarżnął Djanie. Teraz matka była schwytana; rój poszedł za nią. Gaj Djany nie przestawał zielenić się na brzegu lacus Nemorensis, lecz polityczne jego znaczenie przepadło, i nabożeństwa powoli wygasły, miejsce kapłanów zajęli zbiegli niewolnicy... Słowem, rzeczy potoczyły się trybem, jaki Ernest Renan tak wymownie przedstawił w swoim dramacie filozoficznym: „Le prêtre de Némi."

Ale dynastja Tarkwinjuszów, ta, która zapewniła Rzymowi naczelnictwo pośród grodów łacińskich, sama była pochodzenia etruskiego. Dzięki niej, Rzym stał się ośrodkiem świata i łacińskiego i etruskiego. Jeśli religijną przedstawicielką łacińską była bogini łacińska Djana albo Junona, to Etrurja opiekunkę swoją widziała w swojej ojczystej albo przynajmniej, przyjętej do ojczyzny bogini, Minerwie. I oto, nakoniec, potężna dynastja postanawia nareszcie stworzyć symbol religijny, mający znamionować nową erę polityczną etrusko-łacińskiej jedności pod egidą Tarkwinjuszów: dla przeciwwagi wobec kultu Jowisza wszechłacińskiego na górze Albańskiej, wzniesiono Jowiszowi świątynię na Kapitolu, i Jowisz ów otrzymuje miano „wszechdobrego i wszechmocnego", aby wiedzieli wszyscy, że będący pod jego opieką związek wielkością góruje nad wszystkiemi innemi, obok zaś niego na tronie posadzono Junonę i Minerwę, boginie obu na brzegach neutralnego Tybru zjednoczonych plemion. Nowa trójca była tedy powtórzeniem dawnej, ale na wyższym, wszechitalskim stopniu. Władyka błyskawic i przysiąg stanął znów jako opiekun i strażnik umowy, ale już nie między maleńkiemi gminami Marsa i Kwiryna, zajmującemi dwa nadbrzeżne wzgórza, ale między dwoma plemionami, najzdolniejszemi i najtęższemi w Italji.

Tym razem Jowisz zawiódł dumne nadzieje swego dumnego czciciela: ostatni z Tarkwinjuszów zmuszony był opuścić miasto, które rodowi jego zawdzięczało swą krótkotrwałą wielkość, z chwilą zaś jego wygnania runęła i ta jedność sztuczna, której symbolem była świątynia na Kapitolu. Niemało upłynęło czasu, niemało przelało się krwi, nim jedność tę zdołano przywrócić na trwalszej podstawie; nim Rzym republikański odzyskał w pełnym zakresie puściznę swoich królów. Kto w sposób należyty zżył się z duszą Rzymianina, ten powątpiewać nie będzie, że właśnie istnienie Kapitolu, tego naocznego wyrazu oderwanego pojęcia władzy, wspierało w Rzymianach wiarę w konieczność przywrócenia owej jedności. Znaczenie symbolu władzy zachował Kapitol nawet wtenczas, gdy wszechitalska rola Rzymu została pochłonięta przez jego rolę wszechświatową; gdy związek Junony i Minerwy wydał się jego piastunom równie niepokaźnym, jakim w dobie jego zawierania niepokaźnym wydawać się musiał starodawny związek Marsa i Kwiryna. Wraz z rozrostem Rzymu rozrastała się i wielkość Kapitolu. Wprędce niewzruszoność jego stała się rękojmią istnienia Rzymu i jego władzy:

Niech trwa Kapitol, niechaj Rzym prześwietny Ludowi Medów, pokonanych w boju, Panuje, dzierżąc berło prawodawcze.

opiewa u Horacego (Ody. III, 3) wyrok bogów, zapewniający wieczność grodowi Romulusa:

...wieniec mojej chwały Nie uwiędnie, dopóki będzie na Kapitol Arcykapłan z milczącą wstępował dziewicą..

tak pociesza siebie sam poeta w słynnym swoim „Pomniku", łącząc marzenie o własnej sławie z niezachwianą i niezawodną wiecznością symbolu istnienia i potęgi Rzymu.

Wzmagając atoli do nieskończoności siły i nadzieje Rzymu, dzieło cudzoziemskich królów etruskich wniosło jednocześnie do religji rzymskiej takie pierwiastki, które ją z początku w znacznym stopniu znieprawiły, następnie zaś stoczyły i do zguby przywiodły. Ku zbadaniu pierwiastków tych zwracamy się obecnie: proszę czytelnika, aby miał na uwadze, że wypadnie mu zapoznać się z najważniejszym kryzysem, jaki—aż do chwili wprowadzenia chrześcjaństwa — przeżywała kiedykolwiek religja Rzymu.

Widzieliśmy, że cechą znamienną starodawnej religji rzymskiej była immanentność, i przytem immanentność aktualna. Świadomość analogji między obecną w przyrodzie wolą boską a tą, którą bezpośrednio ujmujemy w samych sobie, wiodła ku uznaniu możliwości oddziaływania na wolę boską, oddziaływania takiego samego, jakiemu dostępna bywa też wola człowiecza; stąd—modlitwy, śluby, ofiary. Miejsce, gdzie odbywały się nabożeństwa ku czci boga, poczytywano, rzecz zrozumiała, jako miejsce, bogu temu poświęcone; było to pole ogrodzone, gaj lub szczyt górski. Nie odczuwano potrzeby budowania świątyń, i—rzeczywiście, starodawny Rzym nie znał świątyń. Jeśli Westę czczono w krytej kaplicy, to tylko dlatego, że trzeba było osłonić ogień święty, będący jej żywiołem, od wpływów niepogody; wogóle zaś miejsca święte epoki przedtarkwinjuszowskiej bywały otwarte. Tem mniej mogła w głowie Rzymianina zaświtać myśl odtworzenia Cerery lub Jowisza w postaci ludzkiej. Wyciosać niewiastę lub mężczyznę, a potem powiedzieć: „Oto—ta potęga tajemnicza, która żyje w łanach falujących albo w bijącym piorunie" — wydałoby mu się potworną niedorzecznością.

W zgoła odrębnem położeniu znajdowała się sąsiadka północna Rzymu, Etrurja. Niepodobna rozwikłać tych splątanych nici, które łączą jej mieszkańców, Tusków czyli (pogrecku) Tyrrenów, z przedhistorycznymi Pelazgami na brzegach morza Egejskiego. Wiemy tyle, że w epoce, o której mowa, Etrurja, w dziedzinie religji oraz sztuki, gruntownej uległa hellenizacji. Rzecz jasna, samodzielny i myślący jej lud w sposób wielce niedoskonały przyswoił zarodki sztuk greckich—podówczas także jeszcze grubych —i, skojarzywszy je z właściwem sobie upodobaniem do form kanciastych, stworzył całość dość dziką i niezdarzoną; odtworzyć na glebie italskiej swobodę i naturalność krasotwórstwa greckiego udało się dopiero Etrurji najnowszej, spadkobierczyni krwi oraz imienia tamtej, antycznej, mianowicie — Toskanji. Przy tem wszystkiem atoli, na północ od Tybru istniało to wszystko, co prostem było zaprzeczeniem religji rzymskiej: istniały—obok budownictwa religijnego, jeszcze rzeźba religijna i malarstwo religijne. Tarkwinjusze byli Etruskami z pochodzenia. Zakładając podwaliny pod kult Jowisza i jego wspólwładczyń na Kapitolu, wznieśli oni dlań świątynię prawdziwą wedle wzorów etruskich i, co najważniejsza, postawili w niej gliniane figury wszystkich trzech bóstw. Znaczyło to: Jowisz, Junona, Minerwa, w postaci olbrzymich istot nadludzkich, żyją niezależnie od tych zjawisk, w których potęga ich się objawia; znaczyło to ponadto—wskutek nielogicznej, niemniej wszakże nieuniknionej identyfikacji rzeczy wyobrażanej z obrazem:—mieszkają w ulubionej swej świątyni na świętej górze rzymskiej i stąd strzegą całości Rzymu i jego posiadłości. Porzucono pojęcie immanentności bóstwa; religji rzymskiej, wbrew odwiecznemu jej duchowi i charakterowi, narzucono grecką transcendentalność.

Rozumie się, uznać należy za rzecz zupełnie możliwą i prawdopodobną, że to, co nam teraz wydaje się przełomem, w rzeczywistości było przejściem stopniowem, i że Tarkwinjuzse, budując i ozdabiając świątynię na Kapitolu, nie szli przeciwko świadomości społecznej. Tybr niezbyt ściśle Italję łacińską oddzielał od etruskiej. Rzemieślnicy i artyści etruscy całemi zastępami mieszkali i pracowali w Rzymie, upowszechniając tam kult swej Minerwy, która, jak się zdaje, dlatego właśnie uznana została za patronkę wszelkich rzemiosł i sztuk oraz za współ odpowiednik Ateny greckiej. To, wszakże, nie pomniejsza doniosłości samego kryzysu; w duszy każdego wierzącego przejście od immanentności ku transcendentalności było skokiem. Między obu wyobrażeniami — „Jowisz-grom" a — „Jowisz-gromowładca" — niemożliwa jest jakakolwiek stopniowość. Stopnie są niemożliwe; możliwa jest wszakże, przynajmniej na długi przeciąg czasu, równoległość współistnienia. „Prawo współistnienia", ustalone przez Lipperta w dziedzinie powszechnoreligijnej ewolucji ludzkości, powinno znaleźć zastosowanie i tutaj: Jowisz-gromowładca i jemu podobne bóstwa antropomorficzne byli nawarstwawieniami transcendentalnemi na podglebiu immanentnem, które, wszakże, nie przestawało oddziaływać na religijne wyobrażenia wierzących i na kierunek uczuć ich i myśli. W wyniku powstawała fluktuacja myślenia religijnego, czyniąca z religji rzymskiej religię bezbronną w starciu z innemi narodowościami. Spróbujemy zaraz określić w zarysach ogólnych charakter tej fluktuacji.

Przedewszystkiem, reforma religijna Tarkwinjuszów dotknęła nieznacznej zaledwie części politeizmu rzymskiego. Jowisz, Junona, Minerwa — były to odtąd, jeśli tak wolno powiedzieć, skrystalizowane istoty boskie o wyraźnie określonem obliczu i charakterze. Krąg ich powiększył się z upływem czasu, lecz, niimo to, pozostał znikomo mały w porównaniu z tą ogromną rzeszą bóstw aktualno-immanentnych, w której łonie działały bez przeszkód obie siły twórcze religji rzymskiej — różnicowanie i scalanie—kierując ją naprzemian ku jej obu biegunom: pandemonizmowi tudzież panteizmowi. Kapłani rzymscy, podawnemu w swych „indigitamentach" dzielili bóstwo odradzania się zboża na tuzin bóstw cząstkowych, przedstawicieli boskich aktów, w sto lat przeszło po reformie wprowadzono kult boga „MówiącegoPowiadającego"; w trzysta przeszło lat—„boga Powracającego", nie mówiąc o mnóstwie instytucyj podobnych, co do których, wskutek przejściowego ich znaczenia, żadna w tradycji nie przetrwała wzmianka. W prawdzie, z drugiej strony, nie należy przeceniać tej przewagi liczebnej: Jowisz „wszechdobry i wszechwielki" był, bądź co bądź, Jowiszem i, jako taki, nierównie silniej działał na wyobraźnie, niż setki bogów „Mówiących-Powiadających". Ci ostatni szybko rodzili się i szybko umierali w świadomości wierzących, jako liście w boru. Niektórzy z tych nawet, których uczczono świętemi stołami, zatarli się tak dalece, że uczeni epoki klasycznej bywali w kłopocie, gdy im o nich wypadło powiedzieć coś określonego.

Następnie, wyobrażenia o bóstwach skrystalizowanych ulegały również, wskutek podglebia immanentności, wahaniom ustawicznym. Jowisz-Gromowładca zamieszkiwał, z jednej strony, niebiosa, z drugiej — świątynię swą na Kapitolu (nie mówiąc już o innych); przy tem wszystkiem, jednakże, każda błyskawica bywała również Jowiszem, Jupiter-Fulgur. Cerera skrystalizowała się, jak zobaczymy, w pierwszych zaraz latach republiki i, utożsami on a z grecką Demetrą, stała się uosobieniem całego bogatego cyklu związanych z nią mitów; nie przeszkodziło to jednak poecie Owidjuszowi, mimo wybitnie greckiego charakteru jego wykształcenia, w następujący opisać sposób aktu łaski ze strony miłościwej bogini (Metamorfozy VIII, 780):

...Cerera łaskawie Skinie — i od ruchu ślicznego oblicza bogini Zakołyszą się łany plonem bujnym pokryte.

Naśladowanie Homera — oczywiste:

To rzekł i brwiami skinął Kronida czarnemi; A z głowy nieśmiertelnej we falistych spadach Spłyną boskie kędziory: drży Olimp w posadach.

Wszelako, mimowoli, naśladowca wniósł w swój opis cechę odwiecznie rzymską, której w greckim pierwowzorze niema: falowanie dojrzewających zbóż — jest to właśnie uśmiech Cerery.

Nakoniec,—a jest to prosty wniosek z punktu wtórego - działanie obu przeciwnych czynników, różnicowania i scalania, nie zatrzymało się nawet przed kręgiem skrystalizowanych bóstw transcendentalnych. Zdawałoby się, uosabiając Jowisza w postaci olbrzyma - gromowładcy, wyposażając go w rysy indywidualne, Rzym zabezpieczał go nazawsze przed dalszem drobieniem lub stapianiem; rzeczywistość okazała co innego. Z jednej strony, uznanie transcendentalności i antropomorfizmu Jowisza doprowadziło do tego, że nadano mu genjusza, podobnego genjuszowi ludzi—genius jovis; w ten sposób z wyobrażenia o bogu znów usunięto tę określoność, która tak przeciwna była świadomości rzymskiej, i przygotowano grunt dla konsekwentnego całkowania z genjuszami innych bóstw. Z drugiej strony, aktualność, nie dająca się uzgodnić z wyobrażeniem o bogach transcendentalnych, mogła być ocalona w drodze ubóstwienia poszczególnych ich właściwości lub działań. Robiono to i wcześniej,—znakomitym przykładem był kult Jowisza-Statora (Wstrzymywacza), ustanowiony, wedle podania, przez Romulusa w dziękczynieniu za to, że Jowisz, na jego zaklęcie, „wstrzymał" ucieczkę jego rozbitego hufu. Było to prawdziwe ubóstwienie aktu, uczczenie mocy bożej, ujawnionej w natychmiastowem powstrzymaniu popłochu uciekających wojów, i w istocie swej coś zupełnie innego, niż podobne zjawiska religji greckiej, w rodzaju kultu Apołlona Boedromios (to jest „przychodzącego z pomocą w boju") albo Heraklesa-Wybawcy. Tam jasno uświadamiano sobie akt, jako czynność wyraźnie określonego boga; tutaj ubóstwiano sam akt. Powtarzam: przykłady takiego ubóstwiania spotykało się i wprzódy, w okresie zupełnej (albo prawie zupełnej) immanentności religji rzymskiej; teraz, gdy szereg bogów stał się transcendentalny, zrobiło się ono naturalnym wentylem dla dążeń do immanentności, tej niezatartej właściwości religji rzymskiej. A wespół z nią otwierało się również pole dla nieograniczonego różnicowania: ubóstwiając rozmaite właściwości tudzież akty bóstwa, Rzymianin konsekwentnie drobił jego jestestwo, z jednego tworząc całą grupę bogów. Zamującą próbkę takiego drobienia podaje nam Swetonjusz w życiorysie cesarza Augusta. Ten ostatni poświęcił Jowiszowi na Kapitolu, gdzie znajdowała się już historyczna- świątynia boga, świątynię nową, nazwawszy ją imieniem „Jowisza-Gromowładcy" (Jupiter Tonans). Rzecz zrozumiała, że odwiedzał on najgorliwiej wzniesioną przez siebie świątynię, i rzecz nie mniej zrozumiała, że za przykładem cezara poszli jego poddani. I oto, razu pewnego, Jowisz z Kapitolu ukazał się we śnie Augustowi, zanosząc skargę na JowiszaGromowładcę, i zarzucając temuż, że odbiera mu czcicieli. August atoli nie zmieszał się i odrzekł obrażonemu bogu, że Gromowładcę przystawił on jedynie przy nim w charakterze oddźwiernego. Aby tę jego rolę podkreślić, August, ocknąwszy się, kazał ozdobić dach nowej świątyni dzwonkami—na podobieństwo tych dzwonków, jakie pospolicie zakładano u drzwi domostw rzymskich.

Różnica istotna między poglądem greckim a rzymskim na czczonego pod swoim epitetem boga—między Iupiter Stator a Apollón Boedromios, aby wziąć te same przykłady,—uwydatniła się w tym rozwoju dalszym, który obyczaj ów osiągnął u Rzymian, a którego nie osiągnął u Greków. Rozwój ten zasadzał się na tem, że właściwość, za którą bóg odbierał pokłon, zwolna oddzielana bywała od boga i ubóstwiana jako taka. Należy wmyśleć się w psychologję tego aktu. Jowiszowi, jako patronowi dotrzymywania umów, wzniesiono świątynię na Kwirynale, jako Dio Fidio; Grecy tłumaczyli imię boga po swojemu przez Zeus Pistios—i byli, zapewne, przeświadczeni, że rozumieją go dokładnie tak samo jak bezpośredni jego czciciele. A tymczasem byli w błędzie. Grek, myśląc o Zeus Pistios, myślał przedewszystkiem o swoim Zeusie, którego postać wyobrażał on sobie dokładnie, przypisując mu, między innemi właściwościami, i tę, o której mowa. Rzymianin, przeciwnie, mówiąc o Dius Fidios, myślał nie tyle o Jowiszu, ile o samym akcie dochowania wiary, w którym czuł on siłę bożą; w umyśle jego nie Jowisz, ale sama wiara dochowana była wyobrażeniem naczelnem, i dla Rzymianina było rzeczą obojętną, czy składał on jej pokłon, jako Dio Fidio czy też poprostu, jako Fidei. I, w rzeczy samej, widzimy, jak Fides oddziela się od boga, który ją w sobie zawierał, i wyosabnia się w bóstwo odrębne, którego związek z Jowiszem ujawnia się jedynie w tem, że bóstwu owemu stawi się świątynię w sąsiedztwie świątyni Jowisza na Kapitolu. Podobnież, „szczęśliwa" i „zwycięska" Wenus zrazu otrzymała świątynie pod mianem Venus Felix oraz Venus Victrix, potem zaś właściwości te zostały wyosobnione, jako Felicitas i Victoria: wzniesiono im świątynie obok świątyni dawnej ich przedstawicielki. Z biegiem czasu, oczywiście, i ten ostatni nawet związek musiał zaniknąć—do czego przyczyniło się także i to, że ta sama właściwość należeć mogła do rozmaitych bogów. Była Venus Victrix, ale był też Jupiter Victrix; dajmy na to, że zwycięstwo Wenery jest inne, niż zwycięstwo Jowisza, scalenie wszakże było rzeczą możliwą, i dało ono poprostu—Wiktorję, niezależnie od tego, lub owego bóstwa. Dzięki tej łatwości oddzielania epitetów, powstało nowe źródło pomnożenia panteonu rzymskiego; spożytkowano je bardzo skutecznie, i w Rzymie ukazały się świątynie Nadziei (Spes), Zgody (Concordia), Dziewictwa (Pudicitas), Pobożności (Pietas), Pomyślności (Salus) i wielu innych bóstw pokrewnych. „Za bóstwa poczytane być mają oraz te właściwości, dzięki którym człowiek osiąga dostęp do nieba, jak Roztropność, Cnota, Pobożność, Wierność; i tym zaletom wznosić należy świątynie, ale nigdy — zdrożnościom", — mówił potem Cycero („O prawach" II § 19), i słowa jego odzwierciadlają doskonale obyczaj przodków. Dążność Rzymian ku całkowaniu nową tedy pozyskała karm, i można z góry przewidzieć, jak z niej korzystać będą. Przedewszystkiem jasną jest rzeczą, że bóstwom skrystalizowanym, jako nie odpowiadającym świadomości powszedniej, wypadnie usunąć się w cień wobec owych cnót uosobionych, które już z samej istoty swej były o wiele bardziej boskie. A następnie, cnoty owe, pod działaniem zwykłej logicznej pracy myśli, ulegać musiały całkowaniu, przyczem było rzeczą obojętną, czy stopią się one w jedną całość wyższą—ideę dobra — czy też skupią się wokół wszechogarniającego bóstwa, które stanie się przedstawicielem ich wszystkich. Którą z tych dwu dróg obrano, to wskaże nasz rozdział następny.

Jeszcze raz: transcendentalność trójcy kapitolińskiej była nowem, nader ważnem nawarstwieniem religji rzymskiej, nie zburzyła ona wszakże tego charakteru immanentności i aktualności, który znamionował ją od początku; obie teorje—jeśli słowo to jest tu na miejscu - istniały obok siebie i doskonale godziły się ze sobą, posłuszne prawu równoległości. Gdyby nie ta równoległość istnienia, świątynia na Kapitolu nie mogłaby stać się tem, czem się stała — narodową Rzymu świątynią, symbolem jego władzy i rękojmią trwania.